czwartek, 20 września 2012

Shoot an apple off my head!


Kiedy wybieram się na koncerty, eventy czy inne imprezy tego typu, zawsze po ich zakończeniu zadaję sobie jedno pytanie: czy to co zobaczyłem warte było ceny biletu. 19 września na Stadionie Narodowym w Warszawie doznałem szoku! A wszystkie moje odczucia można opisać jednym stwierdzeniem. Byłbym w stanie dopłacić do biletu jeszcze sporą sumę, bo to w czym uczestniczyłem - było simply the best!
  
Warszawska pogoda i długa podróż w autokarze nie nastrajały optymizmem. Pokonanie mostu Poniatowskiego w samej bluzie podczas padającego deszczu okazało się ryzykowane - przemoczone buty i wszystko inne, też. 
Kiedy dotarłem do stadionu i tu moja tułaczka nie miała końca: "Oj Pana bramka jest tam dalej", "Dzień dobry zostałem tutaj skierowany", "Tak? O pana bramka jest jeszcze gdzie indziej". I tak w końcu znalazłem się przy bramie głównej, gdzie "okradziono" mnie 
z wszelkich butelkowanych napojów. Oczywiście względy bezpieczeństwa - ponad wszystko! Patrząc na smutne miny ludzi oddających parasole pomyślałem, że może to 
i dobrze lekko zmoknąć.
Humor zdecydowanie poprawił się, gdy usiadłem na swoim miejscu i poczułem klimat dużego, na światowym poziomie koncertu! Masa nagłośnienia, telebimów, dekoracji, konstrukcji, kabli. Jak zimny pot przeszyła mnie myśl, że to wszystko już za chwilę, za momencik!

Przed zakupem biletu, gdy dowiedziałem się, że jednym z supportów koncertu będzie Frank Ocean, jeszcze bardziej zwiększyło to moje oczekiwania. W końcu mówi się o nim jako o następcy NeYo czy Ushera. Niestety parę tygodni przed koncertem Frank najprawdopodobniej przestraszył się prognozy pogody i do Polski nie przyjechał. Przed koncertem Coldplay rozgrzewali nas: Charlie XCX oraz Marina and the Diamonds. Choć obie Panie były bardzo komunikatywne, a mocny i ciekawy głos Mariny pozostał w pamięci, z przykrością przyznaję, że w porównaniu z głównym punktem imprezy, wypadły one co najwyżej średnio. Najwyraźniej po to przed zawodowcami występują supporty, aby dużo się od nich nauczyć, a przy okazji pokazać publiczności jaki poziom reprezentuje choćby np. Coldplay. Przepaść między wykonawcami, a gwiazdą wieczoru, była na tyle duża, że w najbliższym czasie nie do pokonania!

Parę minut po 21:00, a więc całkiem punktualnie, rozpoczęło się "to" na co każdy czekał! Show Time! Muzyczne intro, z elementami dobrze każdemu znanej "Back to the Future Overture" (ulubiony film Martina) odpowiednio podniosło napięcie - płynnie przechodząc do Hurts Like Heaven, gdzie bomba ostatecznie wybuchła! Mrugające opaski, dynamicznie poruszające się lasery, światła wraz z efektami pirotechnicznymi dały znak, że będzie to niezapomniana noc dla wielu osób z ponad 40 000 tłumu!
Tuż po niesamowitym wstępie zespół postanowił nie odpuszczać! Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki "In My Place" wszyscy popadli w jeszcze większą euforię. Trybuny wstały by razem z wszystkimi koncertowiczami zgromadzonymi na płycie pokazać jak wspaniale bawi się polska publiczność. Oklaski, okrzyki, podskoki! Każdy choć na chwilę przeniósł się do innego świata!
W trakcie koncertu pomyślałem, że osoba odpowiedzialna za reżyserię tego przedsięwzięcia musi mieć ogromną wyobraźnię 
i doświadczenie. Nie myliłem się! 
Anton Corbijn to osoba o bogatej historii zawodowej. Z Coldplay'em współpracował nie pierwszy raz - nakręcił klipy zespołu do singli Talk oraz Viva la vida.
Z pewnością największym atutem koncertu było to, iż nie był on tylko zwykłym odegraniem najbardziej znanych piosenek. To artystyczne przedsięwzięcie, gdzieś pomiędzy teatrem, musicalem, a świetlano-laserowym show, które, zaryzykuję określenia, kojarzyło mi się dotychczas z Davidem Gilmourem czy samym Pink Floyd. 
Widz, słuchacz nie powinien nawet na chwilę poczuć się znudzonym. Każda piosenka kryła w sobie niespodziankę. Od latających, ogromnych piłek podczas piosenki "Lovers In Japan" poprzez spokojne "The Scientist", aż po żółte balony w "Yellow" czy "tony" konfetti w kształcie figur z motywu przewodniego płyty Mylo Xyloto.      
W "Princess of China" na chwilę mogliśmy przenieść się w najdalsze zakątki Azji z nikim innym jak Rihanną. Można powiedzieć, że w pewnym momencie tłum odśpiewywał refren utworu nawet  z trzema Barbadoskami, wyświetlającym się niestety tylko na stadionowych telebimach. Na koncercie nie zabrakło też innych kompozycji takich jak: Viva La Vida, Charlie Brown (ponowne z użyciem opasek XyloBand), Paradise czy Speed of sound.

W czasie bisu Chris Martin wraz z kolegami przeszedł już chyba samego siebie. Tłum skandujący prośby, aby zespół wyszedł  na scenę i ponownie zagrał, nie spodziewał się, że Coldplay ukradkiem zszedł na płytę, przemknął niezauważony obok setek fanów, aby niespodziewanie znaleźć się pośrodku stadionu, na czymś co przypominało mały podest, aby zagrać tam w wersji akustycznej kolejne pozycje z zaplanowanej setlisty. Powrót na główną scenę również nie okazał się problemem. Oczywiście tylko dla zespołu, bo co "siedziało" w głowie zastępu ochroniarzy tworzących tunel umożliwiający powrót zespołu na scenę, na który naciskał tłum chcących choć raz dotknąć swojego idola, pozostanie do końca tajemnicą!

Koncert zakończyły numery "Clocks", "Fix you" oraz "Every teardrop is a waterfall", podczas którego wykorzystano wszelkie efekty specjalne wraz z niesamowitym mini pokazem sztucznych ogni! Miłym akcentem było używanie przez Chrisa Martina polskich słów (Dobry wieczór, dziękuję), taniec z Polską Flagą jak również przytulenie specjalnego albumu-prezentu przygotowanego przez polski fanclub.

Jedno jest pewne! Kiedykolwiek będę miał okazję usłyszeć i zobaczyć Coldplay ponownie, wydam na to choćby ostatnią złotówkę, byleby tam być!    



Zdjęcia i materiał video: google.com, alterart.pl,coldplace.eu, youtube.com

sobota, 8 września 2012

Co z tym RETROstajlem?

"Retro to termin używany do określania elementów współczesnej kultury, które pochodzą od lub są świadomą imitacją trendów w modzie, światopoglądzie, zachowaniu typowych dla niedalekiej przeszłości, a które były lub są uznawane za niemodne."

Wikipedia prawdę Ci powie, czy aby na pewno? Bo jak to? Są uznawane za niemodne? A mnie przez ten cały czas wydawało się, że to właśnie z powodu "nowej mody" na retro, jest go dzisiaj pełno, a artysta za artystą prześciga się w nagraniu kolejnej płyty w starym klimacie, w którym jak z resztą twierdzi tak dobrze (najczęściej przypadkowo) się odnalazł i nie wyobraża sobie ponownie śpiewać pop'u, dance czy rock'a. Jak widać na polskiej, ale i nie tylko, scenie mamy tych odkrywców dość sporą liczbę.

"Tego chciałam, Retrem się stałam!"


Kiedy pytają mnie :) co przychodzi mi do głowy kiedy słyszę słowo retro (kategoria: muzyka polska) bezapelacyjnie przed oczami widzę Anię Dąbrowską. W końcu cztery albumy niekiedy mniej, a częściej więcej w klimacie retro, utwierdziły mnie w fakcie, jak i pewnie samą Anię, że styl ten pasuje do jej głosu, kompozycji i pewnie też charakteru. Mam niekiedy wrażenie, że Panna Anna chciałaby urodzić się w innych, odleglejszych czasach. Patrząc na tę historię z perspektywy czasu (kolejne retro nagrania Bogdana Kondrackiego) i on jako producent musiał mieć swój potężny wkład w powstanie rozpoznawalnego stylu Ani De. Sama zainteresowana zapowiada, że piąta płyta będzie już w stylu innym, gitarowo-akustycznym. Szczerze nie dziwię się, mnie też po 8 latach śpiewania - retro znudziłoby się na dobre.


W każdym razie krok ten oceniam pozytywnie, bo kolejny retro album z pewnością znalazłaby miejsce na półkach wiernych fanów, ale wtedy stwierdzenie jednego z dziennikarzy Onetu (przyp. "Ania Dąbrowska jest już bardziej retro niż zegar z kukułką ) nabrało by podwójnej mocy.

"Opóźniony Retro Renesans"

I tak kiedy Dziewczyna od Charliego ucieka cała zakurzona, w nowe brzmienia, inni nagle odkrywają, że Retro to ich nowy, nigdy wcześniej niespotkany styl, dziwiąc się jak mogli go wcześniej nie docenić. Też zastanawiam się jak to się stało. W przeciągu ostatnich sześciu, ośmiu lat można było wejść do EMPIKu, albo spojrzeć na listę OLiS i (jak już nie zakupić to chociaż przesłuchać) "Samotność po zmierzchu", "Kilka Historii na ten sam temat" , "Rockferry" czy "Back to Black" by wymienić tylko kilka. Tak więc kogo mam na myśli? 



Oczywiście najnowszą płytę Łukasza Zagrobelnego "Ja tu zostaję" [producent nikt inny jak Bogdan Kondracki, nasz retro specjalista :) ]. I nie, nie chodzi tutaj o to, żebym Łukasza nie lubił, czuł do niego jakąś urazę. Ba! Nawet bardzo lubię jego retro single "Ja tu zostaję!" , "U mnie maj", ale po obejrzeniu paru wywiadów wspomagających promocję, w których dowiadujemy się jak doszło do tego, że zapożyczył styl z minionej epoki, dowiaduję się, że było to cud odkrycie, że bardzo dobrze się w tej stylistyce poczuł i po prostu "tam zostaje". No niestety ja w to nie wierzę i ludzi też do końca to nie przekonało. Co prawda oba single trafiłi na 1 miejsca RMF'skiej poplisty, ale płyta wyżej niż na 18 miejscu listy sprzedaży nie była, a więc w wielu domach nie gości. Aby odbiór powyższych zdań nie był przekłamany, wyjaśniam: osobiście uważam, iż płyta muzycznie jest bardzo w porządku, single tym bardziej, jednak retro w polskiej muzyce póki co się przejadło, a raczej miało  już swoje 5 minut. Kolejny dowód? 

"Amy Teliczan"



One, true lover.. True się chyba nie okazał. Kolejna polska premiera! Ania Teliczan - gwiazda Mam Talent, miała być naszą, wschodnią Amy Winehouse (tak o niej bynajmniej pisano). Stylem, urodą pewnie nią była, ale liczbą fanów i sprzedażą płyt na pewno nie. Fajna dziewczyna, wydaje się, że pojawiła się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Co zatem stanęło na przeszkodzie jej wielkiej kariery? Odpowiedź jest prosta: RETRO, na tyle chciała być retro, że dołożyła do tego jeszcze starania o międzynarodowy odbiór - tekst piosenki jest w języku angielskim. Okazało się być to najgorszym z możliwych wyborów. Podobną drogę wybrał MamTalentowski kolega Ani, Piotr Lisiecki.

"Retrokrew!"

Są jednak tacy, którzy urodzili się z retro i nie można o nich powiedzieć, że je grają, że wydali album w tym styl. Oni Retro najzwyczajniej są! Pozdrawiam z tego miejsca Anię Rusowicz! Czy ktoś słuchając jakiegokolwiek nagrania Ani, ma wątpliwość co do tego, że w jej żyłach płynie coś innego niż retro krew?

Po drodze pojawia się jeszcze Andrzej Piaseczny, któremu ponoć surowy retro styl zaproponował amerykański producent Lennego Kravitz'a. Ale podobnie, jak 
i w przypadku Łukasza Zagrobelnego: muzycznie -  nie ma się do czego przyczepić. 
A nie muzycznie? Wydaje się, że wciąż wzmacniają oni definicję Wikipedii, iż retro jest zachowaniem typowym dla niedalekiej przeszłości, lecz uznawanym za.... niemodne!